Camp się skończył, czas wrócić do szarej rzeczywistości... Rozpisywać się za bardzo nie będę, ale w skrócie mówiąc, było fajnie. Nie tak jak w zeszłym roku i wcześniej, ale i tak fajnie. Nie będę Was zanudzać opowiadaniami i historiami z obozu, ale powiem jedynie, że od 3 lat, jest organizowana jednodniowa akcja Market-day, polegająca na tym, że każdy sprzedaje, to co ma, kupił, zrobił, lub jakieś usługi. Dosłownie wszystko. Zebrane pieniążki idą zawsze na jakiś szczytny tudzież charytatywny cel. Ja wraz z koleżankami zabrałyśmy się za modelinkę. Sprzedawałyśmy również cytaty różnych mądrych ludzi, i robiłam tatuaże [trochę dziadowskimi kredkami niestety]. Pod spodem kilka fotek, a na koniec dodam, że na początku lipca zdobyłam się na odwagę i przekułam sobie uszy :D teraz mam fazę na robienie kolczyków i chyba mnie to wciągnęło... niedługo mała fotorelacja z pierwszych dzieł ;)
|
nasz mały stoliczek |
|
Dodaj napis |
|
to tatuaż, który zrobiła mi jedna pani, bardzo zdolna w dodatku ; |
| ) |
|
cała paka moich kochanych wariatów ;D |
Tatuaż wyszedł Ci równiutko, widać że masz talent
OdpowiedzUsuńfajny blog ;)
To musiala byc dobra zabawa, a tatuaze sa swietne!
OdpowiedzUsuńWariaci rządzą :D
OdpowiedzUsuńFajny ten Market-Day, pierwszy raz słyszę o takim dniu i bardzo chętnie bym wzięła w nim udział. A co do tatuażu to wyszedł Ci świetnie:)
OdpowiedzUsuń